Monday 23 November 2009

Wednesday 18 November 2009


Aktor nie dotyka maski. Maska widzi wszystko pierwsza, potem widzi to aktor.

Zadanie polegało na stworzeniu maski własnej, wewnętrzenej. Najpierw glina. Medytacja i formowanie z zamkniętymi oczami. Medytacja w tym przypadku nie polega na siedzeniu w miejscu. Doprowadza się ciało do wykończenia fizycznego by mózg mógł spokojnie przestać działać i dłonie same ulepiły maskę. Potem kilka sesji nakładania na formę warstw papieru, dwa dni na wyschnięcie, zdjęcie z formy i malowanie. Rozkład kolorów maski również 'nieświadomy'. Aktor leży na podłodze i wędruje przez różne kolory, a one same rozkładają się na masce tak, jak powinny. Maska jest gotowa, jutro wystąpi ze mną.
Maska łączy teatr z rytuałem, czyli przywraca go do jego pierwotnej formy, w której nie było czegoś takiego jak aktor. Człowiek zakładał maskę i stawał się inną postacią automatycznie, mężczyzna mógł stać się kobietą, człowiek zwierzęciem, żywy martwym. Maska nadaje scenie moc transfiguracji i przywraca jej pierwotną dynamikę. Dzięki masce, aktor nie musi rozmyślać godzinami nad związkami przyczynowo skutkowymi, nie będzie na to czasu gdy zniknie w jej czeluści. Maska daje scenie możliwość odurzenia i współudziału w zdarzeniu.
W masce nie jesteś sobą? Sam zrobiłeś maskę, a jesteś wszystkim, co zrobiłeś.

Saturday 10 October 2009

Szczęśliwe miejsce

- Rozluźnij każdy mięsień swojego ciała. Wsłuchaj się w plumkanie. OK, teraz zamknij oczy i pomyśl o swoim szczęśliwym miejscu. Powiedz, gdzie to jest?
- Pokój Richarda, wino.
- No dobra, nie, nie, nie. To nie może mieć nic wspólnego z Richardem, odłóż kieliszek i wynoś się stamtąd.
- Wybacz, ale to jest moje szczęśliwe miejsce.
- Ok, dobra, użyj mojego szczęśliwego miejsca, ale nie ruszaj niczego.
- Dobra, spróbuję.
- W porządku, jesteś na łące, na niebie miliony gwiazd...
- Myślisz, że rozstanie z nim było dużym błędem?
- W szczęśliwym miejscu nie zadajemy pytań ok? Jedynie ciepła, wieczorna bryza i księżyc mrugający pomiędzy drzewami.
- Jestem pewna, że przeszedł z tym do porządku dziennego, idę o zakład, że nie ma z tym żadnego problemu.
- Jestem pewna, że stawianie jakichkolwiek zakładów w szczęsliwym miejscu jest niedozwolone. Tylko wspaniałe wodospady, tryskające fontanny, tylko uspokajający szmer strumyka.
- Nie działa, cały czas nie śpię i chce mi się siku.

Friday 11 September 2009

Kaftan bezpieczeństwa


Zanim jeszcze psychologia, czy psychoanaliza wystarczająco się rozwinęły, kaftan bezpieczeństwa był humanitarnym rozwiązaniem wobec większości zaburzeń umysłowych. Na pewno dużo bardziej humanitarnym niż lochy, sznury i łańcuchy. W XIX wieku w USA i Europie, szaleńców przykuwano łańcuchami do murów w celach więziennych, 'terapia' odbywała się więc w środowisku zupełnie zdrowych psychicznie wyrzutków i kryminalistów. Jakkolwiek po wprowadzeniu instytucji szpitala psychiatrycznego sytuacja niewiele się poprawiła.
Pierwszą klinikę mającą na celu leczenie osób z zaburzeniami natury psychicznej, czy duchowej otwarto w Paryżu w 1793 roku (podobne instytucje istniały na Bliskim Wschodzie od X wieku). Pojawienie się szpitali leczących szaleństwo nie znaczyło, że lekarze wiedzieli, jak sobie z nim radzić. Powodami zaburzeń były dla nich głównie religinja euforia, udar słoneczny, albo lektura powieści ze zbyt silnym ładunkiem emocjonalnym. Jedyną drogą do odzyskania pełnej kontroli nad sobą była surowa dyscyplina. Jednym z narzędzi był właśnie kaftan bezieczeństwa. Kaftan bezpieczeństwa był humaitarny, nie zdrapywał skóry i nie łamał kości, ponadto gwarantował pewną swobodę ruchów - pacjent mógł w kaftanie nawet spacerować.
Bezpieczeństwo kaftanu zależy oczywiście od jego rozmiaru. Najważniejsze, by był ciasny na klatce piersiowej i pod pachami, dzięki czemu pacjent nie jest w stanie wyciągnąć ramion z rękawów. Rękawy są zaszyte na końcach. Rękawy krzyżuje się z przodu i wiąże, lub zapina końce za plecami. Niektóre kaftany są zaprojektowane, by ramiona były z tyłu a zapięcie na brzuchu, co jeszcze bardziej utrudnia ewentualną ucieczkę. Większość kaftanów zaopatrzona jest również w pasek, który wiąże się między nogami, żeby nie było możliwości przeciągnięcia go przez głowę.
Przebywanie długi czas w kaftanie może mieć bard wpływ na ciało pacjenta. Krew zbiera się w łokciach, co prowadzi do opuchlizn, zaburzenia krążenia mogą generalnie doprowadzić do odrętwień. Naturalne są również bóle ramion i pleców, spowodowane zesztywnieniem.

Założenie kostiumu ma podobny efekt, jak skucie kajdankami. Kajdanki sprawiają, że czujesz się, jak krymynalista, kaftan wprowadza obłęd. Ktoś zabiera ci kawałek prywatnej przestrzeni, ktoś ingeruje w twoją wolność. Wolność myśli jest niczym wobec wolności ciała. Gdy ciału odbieramy swobodę ruchu, mózg reaguje automatycznie i swoboda myśli również zostaje poddana ograniczeniom.
Dziś próba otwarta "Wariata i Zakonnicy", jutro premiera.







Źródło: Museums of Madness, Andrew T. Scull, Penguin 1979

Saturday 5 September 2009

Imagine a long row of machines without any engineer in charge...

... All the pointers on the dials have already gone beyond the red arrow, and everything rushes madly on.

To fragment angielskiego tłumaczenia "Wariata i Zakonnicy" Witkacego. Kolejny Witkacy w Londynie. 14 - 20 września w budynku Westminster University na Regent Street.
Kevin Hayes, który zajmuje się organizacją i reżyserią spektaklu widział "Matkę" w Camden People's Theatre w styczniu. Zaprosił mnie do współpracy przy "Wariacie", miałem grać postać doktora Grüna. Wszystko potoczyło się jednak zupełnie inaczej.
Ubiegłą środową noc spędziłem z butelką wina i "Białą Gorączką". Snucie się po domu przy dźwiękach wiatru trwało do godziny piątej rano, po kilku godzinach obudził mnie telefon od Kevina (próby miałem zacząć w poniedziałek). Okazało się, że odpadł główny aktor i tym sposobem znalazłem się w roli Aleksandra Walpurga, czyli tytułowego wariata. Zniknęła praca, zniknęło wszystko, zalegam w pokoju i próbuję nauczyć się tej pięknej roli. Jeśli ktoś będzie w Londynie w tym czasie, zapraszam serdecznie.

http://www.witkacy2009.com

Tuesday 11 August 2009

Dobry wieczór, dobranoc, dzień dobry

Jestem w Polsce. Wiśniówka na Zbyszka z Bogdańca, sprawy nie cierpiące zwłoki i ciągle coś jest na rzeczy. Ludzie albo sumiennie i skrupulatnie dążą do zupełnej destrukcji, albo leniwie i bezwiednie wykorzystują swój potencjał budowania świetlanej przyszłości. Generalnie, z kimkolwiek nie gadam, to idzie mu dobrze i do przodu. Przyjechałem do mojego rodzinnego miasta. To jest miejsce, w którym się urodziłem (właściwie to w Gdyni), dorastałem i wychowywałem. Moim domem jest jednak w tej chwili Londyn. Jestem stąd, ale mieszkam tam. Niektórzy rzucają się w ramiona, inni patrzą zbyt daleko z góry lub z dołu, zawsze liczą się ci, którym można spojrzeć w oczy. Rzeczywistość się nagina, ale krystalizuje. Cieszę się, że przyjechałem, cieszę się bardzo z tego co widzę.

Mam wrażenie jednak, że za chwilę wyjeżdżam, a nie wracam, do Londynu. Mam nadzieję, że po dwóch tygodniach tutaj nadszedł czas na kolejny etap.

Fryderyk Koch był cichym mieszkańcem Berlina. Tak naprawdę, zaczęło być o nim głośno sto dwadzieścia lat po jego śmierci, kiedy pewna tajemnica skłoniła do otwarcia krypty i okazało się, że nikogo tam nie ma.